Myśl powrotu do Pragi kiełkowała we mnie od wiosny 2008 roku, gdy będąc "pięknym i młodym" jeszcze studentem spędziłem tam wówczas prawie tydzień. Pozytywne zmiany w życiu osobistym sprawiły, że decyzja została podjęta spontanicznie, w myśl zasady, "a co tak bez sensu będziemy siedzieć" - jedziemy.
Miejsce wyjazdu to Poznań - więc jesteśmy w dobrej sytuacji, poruszamy się czerwonym autobusikiem... Nie daliśmy za niego dwóch złotych, mimo, że jest taka możliwość, ale i tak cenowo wypadło znośnie. Poniżej nasza maszinu:
Pobudka około 4, dworzec i przed 5 czerwony Polski Bus wita na poznańskim potworku City Center - wskakujemy, zajmujemy miejsca, i w trasę. Przed nami jakieś 8 godzin drogi. W międzyczasie dwa postoje we Wrocławiu i Kudowej-Słonie, żeby wymienić złotówki na korony. Tutaj mała wskazówka, - autobus staje pod PZMot - ale jeśli pójdziecie kawałek dalej za Orlen - kurs koron jest dużo lepszy
:-)
Praga wita nas korkami na wjeździe, i opóźnieniem ok kwadransa. Ale co to dla nas. Zaczynamy od Dworca Florenc, gdzie przybywają autobusy Polskiego Busa. Są tu dwa terminale - nowy i stary - w obu przechowalnia bagażu (2 euro lub 50 koron) - która okazała nam się przydatna ostatniego dnia, Burger King, jakieś małe jadłodajnie. Po opuszczeniu autobusu... cel to Metro - Florenc.
Kierunek to Hotel Legie, - na ulicy Sokołowej - stacja metra Pavlowa. Jezdinki kupione w kiosku całodobowe za 110 koron i dalej w drogę. http://www.praga-hotele.cz/hotel-legie/ powyżej więcej info o hotelu, opinia o hotelu jest w wątku poświęconym noclegom w Pradze.
Tramwaj i jedziemy w kierunku Dancing House... wkrótce poznańskim turystom ukazał się las.... krzyży stój, to nie ta bajka... ukazał się Tańczący Dom Po obowiązkowej porcji zdjęć - pozowanych, głupich min i słitaśnych selfie - podążamy dzielnie dalej. Jiraskowym Mostem w kierunku Petrinu, po drodze zawadzając o Pomnik Ofiar Komunizmu. Luba na zapytanie, czy widzi tą miniaturę Wieży Eiffla za 7 górami i lasami i usłyszane później potwierdzenie, że tak - tam właśnie idziemy... jej entuzjazm i mina przypominać zaczęły minkę Kota ze Shreka
:) Podążając uliczkami, w oko wpadło mi piękne motto czeskiej policji. Szkoda, że nie można tego powiedzieć obecnie o tej naszej.
wspomniany Pomnik Ofiar Komunizmu, i idziemy dalej na Petrin.
... za chwilę dalszy ciąg programu na Petrin można wjechać kolejką... wrodzone poznańskie skąpstwo i chęć rozprostowania nóg po 8 godz w autobusie, sprawia, że decydujemy się dreptać piechtą.
po drodze mijamy między innymi pomnik czeskiego pisarza Jana Neruda - który ma nawet swoją ulicę prowadzącą na Hradczany.
w końcu udało się ... wspólnie szczytować
:-)
i schodzimy na dół... w tym momencie piszący te słowa (czyli ja) poczuł przeogromną chęć by okazać sympatię swej sympatii, co oczywiście, nie umknęło uwadze paparazzich
:D Schodząc z Petrinu udaliśmy się dzielnicą ambasad - między innymi koło ambasady "państwa" Kosovo - do knajpki Elixir - mieszczącej się przy muzeum Alchemii. efekty spaceru poniżej:
naszym celem była: Kellyxír alchymistická hospůdka Jánský vršek 8, Prague 1 poniżej część menu:
za dość dobry szegedyński z knedlikami i kofolą, oraz ziemniaczane pyzy-kluski z mięsem cebulką i kapustą oraz grzane wino - rachunek wyszedł ok 220 koron z tego co pamiętam. Dania smaczne, i sycące, chociaż tak jak pisałem mogło by być nieco więcej mięska w moim gulaszu.
Cel kolejny to Karlovy most by kawałek za pomnikiem - zapiąć kłódkę
:-) - oczywiście po drodze minęliśmy się też Kampę z młynem, oraz setki sklepików mniej i bardziej sympatycznych.
z niektórych wystaw uśmiechał się krecik witając swojskim - ahoooj
:) ... niestety plan rozdzielenia się i zwiedzania indywidualnego legł w gruzach, a pomysł miałem dobry...
:-D moja pani demokratycznie stwierdziła, że nie jest to najlepszy pomysł przy moim sprzeciwie
:P Przeglądając strony poświęcone Pradze natrafiliśmy na fajną wskazówkę co do dobrego miejsca na robienie zdjęć:
po zejściu z Mostu Karola, i przejściu na światłach przez ulicę skręcamy w prawo w pasaż (jest tam między innymi lodowy bar) - wychodzimy z pasażu i znowu w prawo - znajdziemy się na ogródku piwnym który ma świetny widok na zarówno most Karola jak i Hradczany. Zdjęcia nie oddają tego widoku.
Zmęczeni na maksa, przelecieliśmy na szybcika uliczki starówki, robiąc dłuższy postój w Tesco na rogu w Perstynie/Narodni gdzie z radością zobaczyliśmy, że Studencka która w innych "potravinach" kosztuje po 50 koron - tu była akurat w weekendowej promocji po 25. Nakupiliśmy jej tyle, ile byliśmy w stanie unieść, do tego doszła pyszna CocaCola Cherry której w Polsce nie ma. Metrem dotarliśmy do hotelu - i posiliwszy się Staropraemenem i Gambrinusem usnęliśmy szybko, bo sobota zapowiadała się równie intensywnie.
-- 27 Lis 2014 15:40 --
Sobota - śniadanko w hotelu i w trasę. Zaczynamy od Vaclavskiego Namesti, następnie Lucerna z przepiękną rzeźbą Davida Cernego - Wacław na koniu x2
:) Pod Wacławem stwierdziliśmy, że fajnie byłoby mieć zdjęcie jako para, a nie singlowskie... zawsze w takich sytuacjach warto prosić o pomoc osoby o azjatyckich rysach, gwarancja, że zrobią dobre zdjęcie, niemal 100%. Ta nasza dodatkowo robiąc zdjęcia, robiły pozy w stylu ninja, więc śmiechu było przy tym co niemiara, ale zdjęcia zrobiła bardzo fajne. Zresztą zostanie ono ofiarowane JEJ jako prezent Mikołajkowy, więc na razie cicho sza;) po wyjściu z Lucerny kierujemy się do Kinaa Svatozor... jak się później dowiaduję, był to podstęp, bo w pasażu działała lodziarnia. Moja Pani jako wielka miłośniczka lodów, już dzień wcześniej zachwycała się kawiarnią Haagen-Dazs, tym razem jej wybór padł na Svatozora.
kulka kosztowała 18 lub 24 korony... wzięliśmy... polizałem i .... nazwać to lodem to grzech
;-) to raczej orgazm ekstaza w waflu. Lód miał być orzechowy. Znamy polskie lody kulki? Troszkę wody, troszkę mleka, troszkę śmietany i chiński proszek 150 e-konkserwantów. Tamto to poezja cud miód malina - a dokładniej to różne rodzaje orzechów i karmelu - plus troszkę pysznego loda. Naprawdę polecamyyyyyy
:D Ogrodami Franciszkańskimi wracamy na Waclawskie Namesti, mijamy Zlotą Husę, gdzie Andersen pisał Księżniczkę na ziarnku grochu i podążąmy dzielnie w kierunku starówki by i ją zwiedzić:) Zniszczony w czasie wojny budynek Orloj, oraz Praski Majdan który nie cieszył się nadmierną popularnością. Mistrz drugiego planu - Jan Hus. Znacznie większą cieszyły się, symbolizujące zbliżające się święta Bożego Narodzenia budki z jedzeniem - które tworzyć będą jarmark bozonarodzeniowy. My skusiliśmy się na langosza z serem
:) dobry był bo ciepły w chłodną sobotę. Kolejne etapy to Sex Machine Museum - dla dorosłych ale fajna sprawa, chociaż wstęp nieco drogi. Józefów, oraz Praski Hrad.
Madame karoca zajechała:
Synagoga hiszpańska. Żydzi dzielą się na aszkenazyjskich - zamieszkujących dawniej tereny Rosji, Polski, Europy centralnej oraz sefardyjskich - zamieszkujących choćby Hiszpanię. Aszkenazyjscy posługiwali się jidish - czyli dialektem z silnymi naleciałościami niemieckimi. Sefardyjscy używali ladino. Jako że inkwizycja nie lubiła morones (przechrzt) - stąd zabytki ladino-sefardi w Pradze
:D
Jako, że Polak zły to polak głodny, powrót na starówkę do "V Cipu" przy Michalskiej na posiłek. Troszkę pokrążyliśmy zanim udało nam się tam trafić, mimo banalnie prostej lokalizacji. Jako, że piszę relację i jestem nieco głodny, to z pozdrowieniami i sympatią oraz empatią dla innych głodnych pozdrawiam w tym momencie
:-)
Możesz zdjęcia wstawiać bezpośrednio z dysku, po co używać hostingów??Fajna relacja, przypomniała mi się moja wycieczka w podobnym klimacie...Praga jest super
:)
Miejsce wyjazdu to Poznań - więc jesteśmy w dobrej sytuacji, poruszamy się czerwonym autobusikiem... Nie daliśmy za niego dwóch złotych, mimo, że jest taka możliwość, ale i tak cenowo wypadło znośnie. Poniżej nasza maszinu:
Pobudka około 4, dworzec i przed 5 czerwony Polski Bus wita na poznańskim potworku City Center - wskakujemy, zajmujemy miejsca, i w trasę. Przed nami jakieś 8 godzin drogi. W międzyczasie dwa postoje we Wrocławiu i Kudowej-Słonie, żeby wymienić złotówki na korony. Tutaj mała wskazówka, - autobus staje pod PZMot - ale jeśli pójdziecie kawałek dalej za Orlen - kurs koron jest dużo lepszy :-)
Praga wita nas korkami na wjeździe, i opóźnieniem ok kwadransa. Ale co to dla nas. Zaczynamy od Dworca Florenc, gdzie przybywają autobusy Polskiego Busa. Są tu dwa terminale - nowy i stary - w obu przechowalnia bagażu (2 euro lub 50 koron) - która okazała nam się przydatna ostatniego dnia, Burger King, jakieś małe jadłodajnie. Po opuszczeniu autobusu... cel to Metro - Florenc.
Kierunek to Hotel Legie, - na ulicy Sokołowej - stacja metra Pavlowa.
Jezdinki kupione w kiosku całodobowe za 110 koron i dalej w drogę.
http://www.praga-hotele.cz/hotel-legie/
powyżej więcej info o hotelu, opinia o hotelu jest w wątku poświęconym noclegom w Pradze.
Tramwaj i jedziemy w kierunku Dancing House...
wkrótce poznańskim turystom ukazał się las.... krzyży
stój, to nie ta bajka...
ukazał się Tańczący Dom
Po obowiązkowej porcji zdjęć - pozowanych, głupich min i słitaśnych selfie - podążamy dzielnie dalej. Jiraskowym Mostem w kierunku Petrinu, po drodze zawadzając o Pomnik Ofiar Komunizmu.
Luba na zapytanie, czy widzi tą miniaturę Wieży Eiffla za 7 górami i lasami i usłyszane później potwierdzenie, że tak - tam właśnie idziemy... jej entuzjazm i mina przypominać zaczęły minkę Kota ze Shreka :)
Podążając uliczkami, w oko wpadło mi piękne motto czeskiej policji. Szkoda, że nie można tego powiedzieć obecnie o tej naszej.
wspomniany Pomnik Ofiar Komunizmu, i idziemy dalej na Petrin.
...
za chwilę dalszy ciąg programu
na Petrin można wjechać kolejką... wrodzone poznańskie skąpstwo i chęć rozprostowania nóg po 8 godz w autobusie, sprawia, że decydujemy się dreptać piechtą.
po drodze mijamy między innymi pomnik czeskiego pisarza Jana Neruda - który ma nawet swoją ulicę prowadzącą na Hradczany.
w końcu udało się ... wspólnie szczytować :-)
i schodzimy na dół...
w tym momencie piszący te słowa (czyli ja) poczuł przeogromną chęć by okazać sympatię swej sympatii, co oczywiście, nie umknęło uwadze paparazzich :D
Schodząc z Petrinu udaliśmy się dzielnicą ambasad - między innymi koło ambasady "państwa" Kosovo - do knajpki Elixir - mieszczącej się przy muzeum Alchemii.
efekty spaceru poniżej:
naszym celem była:
Kellyxír
alchymistická hospůdka
Jánský vršek 8, Prague 1
poniżej część menu:
za dość dobry szegedyński z knedlikami i kofolą, oraz ziemniaczane pyzy-kluski z mięsem cebulką i kapustą oraz grzane wino - rachunek wyszedł ok 220 koron z tego co pamiętam. Dania smaczne, i sycące, chociaż tak jak pisałem mogło by być nieco więcej mięska w moim gulaszu.
Cel kolejny to Karlovy most by kawałek za pomnikiem - zapiąć kłódkę :-) - oczywiście po drodze minęliśmy się też Kampę z młynem, oraz setki sklepików mniej i bardziej sympatycznych.
z niektórych wystaw uśmiechał się krecik witając swojskim - ahoooj :)
... niestety plan rozdzielenia się i zwiedzania indywidualnego legł w gruzach, a pomysł miałem dobry...
:-D
moja pani demokratycznie stwierdziła, że nie jest to najlepszy pomysł przy moim sprzeciwie :P
Przeglądając strony poświęcone Pradze natrafiliśmy na fajną wskazówkę co do dobrego miejsca na robienie zdjęć:
po zejściu z Mostu Karola, i przejściu na światłach przez ulicę skręcamy w prawo w pasaż (jest tam między innymi lodowy bar) - wychodzimy z pasażu i znowu w prawo - znajdziemy się na ogródku piwnym który ma świetny widok na zarówno most Karola jak i Hradczany.
Zdjęcia nie oddają tego widoku.
Zmęczeni na maksa, przelecieliśmy na szybcika uliczki starówki, robiąc dłuższy postój w Tesco na rogu w Perstynie/Narodni gdzie z radością zobaczyliśmy, że Studencka która w innych "potravinach" kosztuje po 50 koron - tu była akurat w weekendowej promocji po 25. Nakupiliśmy jej tyle, ile byliśmy w stanie unieść, do tego doszła pyszna CocaCola Cherry której w Polsce nie ma. Metrem dotarliśmy do hotelu - i posiliwszy się Staropraemenem i Gambrinusem usnęliśmy szybko, bo sobota zapowiadała się równie intensywnie.
-- 27 Lis 2014 15:40 --
Sobota - śniadanko w hotelu i w trasę.
Zaczynamy od Vaclavskiego Namesti, następnie Lucerna z przepiękną rzeźbą Davida Cernego - Wacław na koniu x2 :)
Pod Wacławem stwierdziliśmy, że fajnie byłoby mieć zdjęcie jako para, a nie singlowskie... zawsze w takich sytuacjach warto prosić o pomoc osoby o azjatyckich rysach, gwarancja, że zrobią dobre zdjęcie, niemal 100%. Ta nasza dodatkowo robiąc zdjęcia, robiły pozy w stylu ninja, więc śmiechu było przy tym co niemiara, ale zdjęcia zrobiła bardzo fajne. Zresztą zostanie ono ofiarowane JEJ jako prezent Mikołajkowy, więc na razie cicho sza;)
po wyjściu z Lucerny kierujemy się do Kinaa Svatozor... jak się później dowiaduję, był to podstęp, bo w pasażu działała lodziarnia. Moja Pani jako wielka miłośniczka lodów, już dzień wcześniej zachwycała się kawiarnią Haagen-Dazs, tym razem jej wybór padł na Svatozora.
kulka kosztowała 18 lub 24 korony... wzięliśmy... polizałem i .... nazwać to lodem to grzech ;-) to raczej orgazm ekstaza w waflu. Lód miał być orzechowy. Znamy polskie lody kulki? Troszkę wody, troszkę mleka, troszkę śmietany i chiński proszek 150 e-konkserwantów. Tamto to poezja cud miód malina - a dokładniej to różne rodzaje orzechów i karmelu - plus troszkę pysznego loda. Naprawdę polecamyyyyyy :D
Ogrodami Franciszkańskimi wracamy na Waclawskie Namesti, mijamy Zlotą Husę, gdzie Andersen pisał Księżniczkę na ziarnku grochu i podążąmy dzielnie w kierunku starówki by i ją zwiedzić:)
Zniszczony w czasie wojny budynek Orloj,
oraz Praski Majdan który nie cieszył się nadmierną popularnością. Mistrz drugiego planu - Jan Hus.
Znacznie większą cieszyły się, symbolizujące zbliżające się święta Bożego Narodzenia budki z jedzeniem - które tworzyć będą jarmark bozonarodzeniowy.
My skusiliśmy się na langosza z serem :) dobry był bo ciepły w chłodną sobotę.
Kolejne etapy to Sex Machine Museum - dla dorosłych ale fajna sprawa, chociaż wstęp nieco drogi. Józefów, oraz Praski Hrad.
Madame karoca zajechała:
Synagoga hiszpańska. Żydzi dzielą się na aszkenazyjskich - zamieszkujących dawniej tereny Rosji, Polski, Europy centralnej oraz sefardyjskich - zamieszkujących choćby Hiszpanię. Aszkenazyjscy posługiwali się jidish - czyli dialektem z silnymi naleciałościami niemieckimi. Sefardyjscy używali ladino. Jako że inkwizycja nie lubiła morones (przechrzt) - stąd zabytki ladino-sefardi w Pradze :D
Jako, że Polak zły to polak głodny, powrót na starówkę do "V Cipu" przy Michalskiej na posiłek. Troszkę pokrążyliśmy zanim udało nam się tam trafić, mimo banalnie prostej lokalizacji. Jako, że piszę relację i jestem nieco głodny, to z pozdrowieniami i sympatią oraz empatią dla innych głodnych pozdrawiam w tym momencie :-)